Był piękny, słoneczny dzień. Zupełnie nie pasował do wydarzeń, jakie miały
w jej życiu miejsce. Karen siedziała w parku na ławce, tuż przy jednej z mniej
uczęszczanych alejek. Miała założone okulary słoneczne, spod których płynęły
łzy.
Nieważne ile próbowała, nie mogła się uspokoić. Nie
chciała, żeby ktokolwiek ją widział w takim stanie. Nie zadzwoniła ani do mamy,
ani do Davida, któremu zwierzała się z ze wszystkich niemal problemów. Tym
razem chciała zostać sama.
— Karen? – usłyszała i aż podskoczyła. Nikogo nie miało tam być. – Coś
się stało?
— Co? – zapytała, lecz zdradził ją zachrypnięty od płaczu głos.
Odchrząknęła cicho. – Nie.. Odpoczywam.
— Dlaczego płaczesz? – Chase podszedł bliżej i przykucnął przed nią. –
Karen?
— Nie… To nic takiego.
— Jakby się nic nie stało, to byś nie płakała.
— Naprawdę. Wszystko ok. Mam po prostu gorszy dzień – upierała się, ale
ilekroć próbowała zabrzmieć spokojnie, do jej oczu ponownie napływały łzy.
— Słabo pani kłamie, pani psycholog – stwierdził Chase i ostrożnie położył
dłonie na jej kolanach.
Mimowolnie się uśmiechnęła.
— Nie chcę o tym mówić, dobrze? – powiedziała cicho. – Przejdzie mi.
— W porządku – odparł Chase. – Nic nie mów – dodał, wyciągnąwszy do niej
rękę. – Chodź.
— Dokąd?
— Odprężyć się. No już, otrzyj łzy. Idziemy na lody. Tym razem to ja
pokażę ci swoją ulubioną kawiarnię.
Kłamał. Nie miał ulubionej kawiarni, ale wiedział za to, że jej się tam
spodoba. A to było w tej chwili najważniejsze.
— Nie, naprawdę nic mi nie jest – upierała się, choć wizja słodkiego
deseru była kusząca. — Zaraz mi przejdzie.
— To tym bardziej. Chyba nie odmówisz mi towarzystwa? Mamy taki ładny,
słoneczny dzień. Pierwszy podmuch wiosny.
Westchnęła ciężko i pokręciła głową z dezaprobatą. Jednak nie umiała mu
odmówić.
— Zgoda, ale daj mi chwilę, muszę się ogarnąć. Nie mogę się tak pokazać.
— Jest ok, nic nie widać – zapewnił ją Chase, podnosząc się i podał jej
rękę.
— Ale ty widziałeś – naburmuszyła się Karen, ocierając łzy i ignorując
gest. – To już o jedną osobę za dużo.
— Ale ja nikomu nie powiem, ok? – Przyłożył palec wskazujący do ust. –
Gotowa? To zapraszam – powiedział radośnie i zaoferował jej ramię, niczym
rasowy gentleman.
Tym razem chwyciła go pod ramię i dała się poprowadzić do kawiarenki kilka
przecznic dalej. Zanim tam dotarli, Karen już się uśmiechała, zapomniawszy choć
na moment o swoich zmartwieniach.
— A pamiętasz, jak An wpadła do sadzawki? – zapytała rozbawiona Karen. – Nic
jej się nie stało, ale zaczęła tak strasznie panikować na widok żaby.
— W życiu nie widziałem, żeby ktoś tak szybko biegł w mokrej spódnicy do ziemi.
— Oooo tak. Pojechałabym sobie jeszcze raz na taki obóz. Szkoda, że jesteśmy
już na to za starzy.
— Czy ja wiem? – mruknął Chase, myśląc nad czymś intensywnie. Przez chwilę
jeszcze milczał, gdy wchodzili do kawiarni. Pozwolił Karen wybrać miejsce i gdy
dostali menu, oznajmił: — Zawsze możemy sami zorganizować taki wyjazd. Może nie
koniecznie ze starą ekipą, ale parę osób na pewno dalibyśmy radę zgarnąć.
Mogłabyś zaprosić znajomych ze studiów i Matta. A ja… — zamilkł, widząc, że łzy
znów napływają jej do oczu. Wtedy zrozumiał, co się stało. – Och… Ty i Matt?
Nie odpowiedziała, jedynie pokiwała głową i zakryła twarz kartą deserów.
Musiała wziąć kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
— Rzucił mnie – powiedziała po dłuższej chwili milczenia, ale głos wciąż jej
się załamywał. – Od jakiegoś czasu już… Spotykał się z inną.
— Co za dupek. Jak mógł zostawić taką świetną dziewczynę. No już, Karen. Nie
smuć się z powodu takiego gnojka – ciągnął dalej Watts i położył dłoń na jej
ramieniu. – Zamów sobie jakiś deser. Ja stawiam. Nadal lubisz lody czekoladowe?
— Tak…
— Czy mogę już przyjąć zamówienie? – usłyszeli.
— Tak – powiedział z entuzjazmem Chase, patrząc na kelnerkę. – Poproszę deser
czekoladowy, ze wszystkimi dodatkami jakie macie. Ma być dużo i słodko.
— Oczywiście. Coś jeszcze?
— Do tego poproszę jeszcze szarlotkę z lodami śmietankowymi i dwa razy latte.
— Dobrze. Mogę zabrać karty?
— Wie pani co? Niech jeszcze zostaną – poprosił Chase, sądząc, że Karen poczuje
się lepiej, mogąc się schować za jedną z nich. – Dziękuję.
— Chase… — zajęczała Sternaus, gdy kelnerka odeszła i wychyliła się zza menu.
— Tak?
— Dziękuję…
— Nie ma za co – odparł, uśmiechając się ciepło. – Chcesz o tym porozmawiać?
— Nie. Nie chce o tym rozmawiać, ani nawet myśleć.
— Dobrze. To porozmawiajmy o czymś innym. Paznokcie? Makijaż? Nie znam się na
tym, ale…
Karen roześmiała się przez łzy.
— Nie, nie musisz się aż tak poświęcać. Powiedz, co u ciebie.
— W sumie nic specjalnego – wzruszył ramionami – akurat wracałem z zajęć.
— Nie musisz się pouczyć?
— Nieee… Stanowczo wolę siedzieć tu z tobą i miło spędzić czas. Tabela kosztów
utrzymania budynku może zaczekać.
— No to faktycznie. — Nagle zadzwonił telefon. Karen pospiesznie wyciągnęła go
z torebki i zmarszczyła brwi. – To Matt… Powinnam odebrać?
— Nie. Olej go – mruknął Chase. – Albo daj – powiedział, zabierając od niej
telefon i wcisnąwszy zieloną słuchawkę, powiedział: — Słucham? Tutaj telefon
Karen, zostaw wiadomość. A jeśli nazywasz się Matt, to wal się dupku i skocz z
mostu.
— Chase! Oddaj mi telefon!
— Nie – odparł, wytknąwszy język. – To czego chcesz? Tak to ja. Jakiś problem?
Yhy, przekaże jej. Nara.
— Co chciał?
— Pytał kiedy może zabrać jakąś płytę.
— Ach, pewnie chodzi mu o tą, którą pożyczyłam ostatnio. Serio… Mógł się trochę
wstrzymać. Sama bym mu ją oddała – zdenerwowała się Karen, stukając nerwowo
palcami w stolik. – A teraz oddaj mój telefon – zażądała, wyciągając dłoń.
— Proszę bardzo. Teraz już mogę.
— Co to w ogóle miało być?
— Sory, nie mogłem się powstrzymać… — urwał, widząc zbliżającą się kelnerkę.
Postawiła desery i napoje na stoliku. – Dziękuję.
— Ech… Jeszcze sobie coś pomyśli.
— I dobrze. Niech sobie myśli, co chce, nie uważasz? Nie jesteś mu nic winna, a
niech sobie nie myśli, że będziesz rozpaczać bóg wie ile.
— Może masz rację. Powinnam wziąć się w garść.
— Nie o to mi chodziło – stwierdził spokojnie Chase. – Masz prawo być smutna i rozczarowana.
A teraz wcinaj – dodał, podsuwając jej pucharek z deserem lodowym.
— Wiesz, że będziesz musiał mi z tym pomóc?
— Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie.
— No ty sobie chyba kpisz. To jest za duże, nawet jak dla mnie.
— Zjedz, ile możesz. Potem się zobaczy. A teraz nie marudź, bo zaczną się topić
– ponaglił ją Chase i uśmiechnął się zadziornie. – Potraktuj to jak wyzwanie.
Karen zmrużyła oczy.
— Nienawidzę cię. Wiesz, że nie lubię przegrywać.
— Wiem. Dlatego to powiedziałem.
— Będziesz się smażył w piekle – skwitowała pod nosem, wbijając łyżeczkę w sam
środek lodowej kulki polanej sosem truskawkowym z jakąś kolorową posypką. –
Dopilnuję tego.
— Trzymam cię za słowo.
Jaki ten Chase kochany.
OdpowiedzUsuńBędzie krótko, bo muszę się zbierać do innych rzeczy, ale wiedz, że byłam.
Pozdrawiam