Narzuciła na ramiona swój zimowy
płaszcz, ale nie zapinała go. W końcu nie szła daleko. Wciągnęła buty i
ostrożnie wyszła na oblodzone schody. Wypuściła z ust powietrze, obserwując
tworzącą się białą chmurkę, po czym potarła dłońmi.
Karen Sternaus lubiła zimę. Choć jak
wszystko miała swoje minusy. Na przykład elektryzujące się od czapki włosy. Po
jej ściągnięciu zawsze miała trudną do opanowania rudą szopę, przysłaniającą
oczy w kolorze soczystej trawy.
Ruszyła w stronę ulicy, ale wciąż
zważając przy tym na kroki. Nie mogła się połamać tuż przed egzaminami
semestralnymi. To by była dopiero tragedia. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy
dotarła na posypany piaskiem chodnik, upewniła się, że nic nie jedzie i
przebiegła przez czarną i pozbawioną lodu jezdnię, docierając do drugiego
chodnika. Skręciła w prawo i podeszła do najbliższej furtki.
Jednak nie przeszła przez nią.
Zamiast tego zajrzała do skrzynki pocztowej. Nie było tam nic poza gazetą,
którą zabrała i wtedy weszła na teren domu. Nie przeszła nawet połowy ścieżki,
gdy drzwi do domu w kolorze ekru otworzyły się i na zewnątrz wychylił się jakiś
chłopak.
David Thompson był bardzo wysoki,
zresztą jak oboje jego rodziców. Kasztanowe włosy sterczały niedbale, a
czekoladowe oczy wpatrywały się Karen. Uśmiechnął się do niej i gdy wchodziła
już po schodkach, odsunął się, zapraszając ją gestem dłoni do środka.
Od lat znali się i przyjaźnili,
traktując się niemal jak rodzeństwo. Zresztą dzielił ich tylko rok różnicy. No
i plany na życie. Bo kiedy Karen miała już stuprocentową pewność, że po
skończeniu liceum zaaplikuje na studia na psychologię, David już od dawna
wiedział, że będzie pomagał ojcu w rodzinnym biznesie, jako młodszy detektyw.
– Kawy? – zapytał David, gdy Karen rzuciła
niedbale płaszcz na jedno z wysokich krzeseł i rozsiadła się z gazetą. –
Śniadanie jadłaś?
– Jadłam, a kawę poproszę – odpowiedziała
radośnie.
W domu przyjaciela czuła się jak u
siebie. Zresztą faktycznie traktowano ją jak członka rodziny. Kiedyś wpadała
tak rano częściej, zwłaszcza, kiedy oboje jeszcze chodzili do liceum. Odkąd
zaczęła studia, tylko w weekendy miała czas na to, żeby w spokoju poczytać nie
swoją gazetę.
Wodziła wzrokiem po nagłówkach.
Zawsze zaczynała od tych najciekawszych, najbardziej wstrząsających. Nie
zawracała sobie głowy zaginionymi psami, czy sąsiedzkimi sprzeczkami, choć dla
przyszłej pani psycholog również były ciekawym fenomenem.
– A
niech to – mruknęła, omal nie opluwając się kawą, gdy natrafiła na jeden,
konkretny nagłówek. – David… Pamiętasz Bennettów?
–
Pewnie – odparł chłopak. – Kto ich nie zna. Zresztą ich córka jest chyba w
twoim wieku, nie?
– „Współwłaściciel firmy Belnet S.A zabity
wraz z małżonką we własnym domu” – przeczytała na głos Karen, a młody Thompson
popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Tu jest napisane, że do tragedii doszło
najprawdopodobniej w środę wieczorem. Każde z nich oberwało kilka kulek, ale
nigdzie nie ma śladów łusek. Czysta, profesjonalna robota. Dziennikarz
insynuuje nawet, że to sprawka Czarnych Wilków.
– Kto znalazł ciała?
– Nie podali – wyjaśniła Karen i wzruszyła
ramionami. – Pewnie ich córka…
–
Szkoda dziewczyny… Będzie miała traumę do końca życia – stwierdził smutno
David. – Nie lubię takich spraw. Dopóki to jest ktoś obcy, mam wrażenie, że nas
to nie dotyczy, ale kiedy coś takiego spotyka kogoś, kogo widywałem na szkolnym
korytarzu… Bennett była chyba w twoim wieku, nie?
– Tak. Chodziła do równoległej klasy, ale
znałam ją przecież. Biedna Rosalie, szkoda, że nie mogę do niej nawet
zadzwonić, bo nie mam jej numeru.
– I tak pewnie nie odbiera. Założę się, że do
jej domu oraz do firmy ciągle wydzwaniają dziennikarze.
– Myślisz, że to faktycznie sprawka Wilków? –
zapytała Karen.
– O
nie, Kar, znam to spojrzenie. Nie.
– Tylko
go zapytaj – zawyła, wpatrując się błagalnie w przyjaciela.
– Nie.
Uważam, że twoje zainteresowanie Czarnymi Wilkami jest lekko mówiąc niezdrowe –
powiedział stanowczo David.
– To
tylko ciekawość. Przecież nie pójdę ich szukać.
– Mam
nadzieję – westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą.
– A nie
mógłbyś zdobyć dla mnie numeru do Rosalie? – Kolejne błagalne spojrzenie. –
Wiesz, że nie miała zbytnio przyjaciół.
– A ty byłaś jej przyjaciółką?
– Kilka godzin razem w małym pomieszczeniu
naprawdę potrafi zbliżyć ludzi – oznajmiła z powagą Karen.
– Ale nie na tyle, żeby wymienić się numerami?
– zakpił David, krzyżując ręce na piersi.
– No weź, martwię się o nią.
– Nie mogę od tak szperać, bo ty chcesz sobie
z nią pogadać. Jestem pewien, że ma, z kim porozmawiać.
^~^
Śnieg już dawno zelżał i choć wciąż
było chłodno, zostały go już tylko poszarzałe od zanieczyszczeń resztki. Karen
właśnie szła na autobus, jadący na obrzeża miasta, gdzie mieszkała od
urodzenia.
Na moment tylko przystanęła, gdy jej
uwagę przykuła witryna sklepu ze sprzętami AGD. Przez ogromną szybę widziała
kilka telewizorów, wyświetlających popołudniowe wiadomości. Nie słyszała, co
mówi dziennikarz, ale bez problemu mogła przeczytać informacje wyświetlające
się na żółtym pasku w dole ekranu.
„Zabójca Bennettów wciąż nieznany.
Śledztwo stanęło w martwym punkcie.” Skrzywiła się na tą informację. Przez cały
styczeń wszyscy żyli informacjami o tej sprawie i gdy sprawa ucichła, Karen
uznała, że sprawca został ujęty.
Myliła się. Wszystko ucichło,
dlatego że policja nie miała zbyt wielu poszlak i wciąż nie zdołała ująć
sprawcy. Było to niepokojące z wielu powodów. Albo za śmiercią Bennettów stała
nieuchwytna grupa płatnych zabójców, z niewiadomej przyczyny nazywana Czarnymi
Wilkami albo inny profesjonalista.
Westchnęła ciężko. Ukochane miasto
było coraz mniej bezpiecznym miejscem do życia. Ale niewiele mogła w tej
sprawie zrobić. Odwróciła się do witryny plecami i już miała odejść, kiedy
zobaczyła kogoś znajomego.
– Chase? – zapytała, patrząc na chłopaka z
niedowierzaniem. – To naprawdę ty – uradowała się.
Chase Watts miał przydługie,
złociste blond włosy i szaroniebieskie oczy. Pod każdym względem wyglądał
przeciętnie, niczym się nie wyróżniał, ale Karen nie miała wątpliwości, że to
on.
–
Karen?
Popatrzył na nią, nie kryjąc
zaskoczenia. Żadne z nich nie spodziewało się, że natkną się na siebie w takim
miejscu.
– Co u
ciebie? – zapytała Karen uradowana z niespodziewanego spotkania.
–
Dobrze. Za wiele się nie zmieniło przez te pół roku… A co u ciebie?
– No
wiesz… Zaczęłam studia, zostałam starościną roku, więc znaczna część mojego
życia to teraz nauka i załatwianie różnych rzeczy.
– Jesteś
zadowolona?
– Tak.
– odparła, kiwając z entuzjazmem głową. – Co teraz robisz? Masz ochotę na kawę?
– Właściwie… Czemu nie.
– Dwie przecznice dalej jest moja ulubiona
kawiarnia. Nazywa się Magic Cafe, co ty na to?
–
Prowadź – powiedział Chase, wykonując zapraszający gest ręką. – Czyli jesteś
zadowolona ze studiów – ponownie podjął wcześniejszy temat i w jego uznaniu
chyba najbezpieczniejszy.
–
Bardzo. No wiesz, psychologia zawsze mnie interesowała. Wiadomo jest wiele
bezsensownych przedmiotów, które po prostu muszą tam być. Ale wiesz, mam
świadomość, że uczę się czegoś, co mnie ciekawi, a rodzice nie próbowali mnie
zniechęcać.
– To
najważniejsze – stwierdził Chase i uśmiechnął się pod nosem.
Podobało mu się z jaką radością i
energią Karen opowiadała o swoich studiach i zainteresowaniach.
– A
tobie jak idzie? – zapytała nagle.
–
Dobrze – odparł wymijająco i rzucił jej przelotne spojrzenie, tylko po to, by
zobaczyć, iż wpatrywała się w niego, wyczekując jakiejś dłuższej odpowiedzi.
– Nie
brzmisz przekonująco.
–
Analizujesz moje zachowanie? – bardziej stwierdził, niż spytał.
– Może
odrobinę – przyznała po chwili wahania, po czym dodała: – Bardziej sprawdzam, czego się już nauczyłam.
– I jak?
–
Więcej nie wiem, niż wiem. A im dalej las, tym więcej drzew.
Przejechała dłońmi po twarzy, chcąc
wyrazić swoją desperacje.
– Na
początku zawsze tak jest – uśmiechnął się – z czasem zobaczysz ile się już
nauczyłaś. A do tego czasu nie masz wyjścia, jak uczyć się dalej.
– Masz
rację, ale chciałabym już wszystko umieć. Chciałabym już wszystko wiedzieć,
chciałabym wszystko już.
–
Jesteś strasznie niecierpliwa.
– Bo
chcę mieć wszystko, co tylko mogę. Życie jest za krótkie, by czekać –
stwierdziła Karen i wzruszywszy ramionami, obdarowała rozmówcę ciepłym
uśmiechem.
– Do
tego zachłanna – skwitował tylko i oboje parsknęli śmiechem.
– A po
co sobie odmawiać, co?
–
Oczywiście – skapitulował Chase, unosząc ręce w geście poddania.
– Oj,
już się nie popisuj – prychnęła Karen, udając obrażoną. – Zaraz będziemy na
miejscu.
– Wygląda… Przytulnie – stwierdził Chase,
wchodząc za Karen do środka i rozglądając się dokoła z pewną dozą… Niepewności.
Brązowe ściany, szklane stoliki z malutkimi
bukiecikami herbacianych róż. Najpewniej sztucznych, bo mało która kawiarnia
chce inwestować w kwiaty, które i tak za chwilę zwiędną. Nic było tam nic
magicznego, ale człowiek czuł się dość swobodnie.
Zajęli stolik pod oknem. Karen chciała
obserwować przechodniów, a Chase nie oponował. Było mu w zasadzie obojętnie,
gdzie siedzi.
Gdy podszedł kelner, złożyli
zamówienia, z rozmową wstrzymując się aż odejdzie.
– Naprawdę
lubię to miejsce – stwierdziła Karen, wymownie rozglądając się po lokalu.
– Bo
masz stąd dobry widok na ulicę?
–
Między innymi – zaśmiała się Karen. – Ale nie tylko dlatego. Jest tu po prostu
przytulnie. Wiedziałeś, że to w znacznej mierze spowodowane jest brązowym
kolorem na ścianach i złotymi ozdobami?
Chase zagwizdał z uznaniem.
–
Prawdziwa pani psycholog.
– Daj
spokój – mruknęła Karen i poruszyła się niespokojnie, gdy telefon zawibrował
jej w kieszeni jeansów. Wyciągnęła go i rzuciła Chasowi przepraszające
spojrzenie. – Tylko odbiorę – powiedziała i wcisnęła zieloną słuchawkę. – Matt?
O co chodzi, skarbie? – zapytała, a Chase mimowolnie zmarszczył brwi. – W
kawiarni, a co? Coś się stało? Aha. No, w kawiarni. Nie uwierzysz kogo dziś spotkałam.
No, Chase siedzi obok – wyjaśniła i zaśmiała się: – Co? Haha! Nie… No, tak.
Wiem. Widzimy się wieczorem – przytaknęła i rozłączyła się, po czym spojrzała
na Chasa, mówiąc: – To Matt – wyjaśniła
Karen i uśmiechnęła się do kelnera, który właśnie przyniósł zamówienia. –
Dziękuję bardzo.
–
Dziękuję – mruknął Watts.
–
Dzwonił, żeby się upewnić, czy idziemy do kina – mówiła dalej, gdy kelner już
oddalił się od ich stolika.
– A na
co?
– Jakiś
thriller. Nie pamiętam nazwy.
– A nie
romans?
Chase uniósł brwi nieco zdziwiony.
– E tam
– skwitowała Karen, orientując się o co mu chodzi. – Lubię filmy akcji. Matt też.
–
Jesteście dość zgrani, co? – powiedział Chase, próbując nie zabrzmieć na
rozczarowanego, ale podejrzewał, że niezbyt mu się udało.
– Tak,
jesteśmy ze sobą szczerzy i znamy się dość dobrze. Dużo rozmawiamy, a to bardzo
ważne. A tobie jak się układa?
– Nie,
niedawno rozstałem się z Kate.
– Mhm,
rozumiem… – Karen zamyśliła się na dłuższą chwilę. – Podasz mi swój numer? – zapytała Karen i
dodała pospiesznie: – Będziemy przynajmniej
w kontakcie, gdybyś potrzebował pogadać.
– Jasne
– ożywił się Watts i wyciągnął dłoń. –
Daj swój telefon, zapiszę ci.
– Ok.
Puszczę ci wtedy strzałkę.
–
Dobra.
Dobra, mam mały mętlik w głowie, bo używasz wielu znajomych mi imion i nazwisk i nie wiem, czy się do czegoś odnosisz, powiązujesz historie, czy to tylko zbieżność imion.
OdpowiedzUsuńKaren zdaje się być bardzo sympatyczna i ambitna, choć to jej zainteresowanie Czarnymi Wilkami... Nie powiem, że mnie również nie zaintrygowali i mam nadzieję, że pozwolisz mi się z nimi niedługo spotkać ;)
Warto było tyle czekać, choć przez cały czas nadal mam niedosyt, z którym pewnie będę musiała żyć aż do końca tej opowieści. Tris, co Ty ze mną robisz, dziewczyno?
Pozdrawiam