– To koniec – oznajmiła z grobową
miną Lucy. W dłoni trzymała pistolet z jednym tylko nabojem.
– To koniec, Gregory.
– Nie strzelisz – powiedział prowokacyjnie, a
szeroki uśmiech nawet na chwilę nie zniknął z jego twarzy. – Nie masz tyle
odwagi, bo jeśli zabijesz mnie, jego też będziesz musiała – dodał, spoglądając wymownie na Vincenta.
– Masz rację – przyznała beznamiętnie. Jej twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji. – Nie mam
odwagi, dlatego sam to zrobisz.
– Tak uważasz?
– Tak, tak uważam – stwierdziła Lucy i też się
uśmiechnęła. – Zagramy w rosyjską ruletkę i któreś z nas na pewno zginie. Nie
ma znaczenia, które, bo po dokonaniu zemsty, nic mi już nie pozostanie.
– Dlaczego miałbym zagrać? – zapytał Gregory,
a w jego oczach błyszczała ciekawość. – Skąd masz tą pewność, Lucy? A może powinienem powiedzieć Ros... - nie dała mu dokończyć, mówiąc:
– Bo lubisz niebezpieczne gry. Nie odmówisz
sobie takiej atrakcji. Zwłaszcza jeśli jest szansa, że to ja zginę, a nie ty.
– Zgoda. Zagrajmy.
– Doskonale.
– Czyli gramy do końca magazynku?
– Doskonale.
– Czyli gramy do końca magazynku?
– Tak.
– Lucy, chyba nie mówisz poważnie! – oburzył
się Vincent, który nie mógł już dłużej bezczynnie obserwować. – Jeśli ty zagrasz, to ja też.
– Nie, Vince… To sprawa między nami – odparła Lucy,
uśmiechając się łagodnie. – Proszę, nie wtrącaj się.
– Przecież mnie też to dotyczy do cholery!
– Ale po co te krzyki, moi drodzy – roześmiał
się Gregory, a z jego oczu zionęło czyste szaleństwo. – Gramy czy nie?
– Gram – odpowiedziała Lucy.
– Gramy – poprawił ją Vincent, nie dając za wygraną.
– To kto zaczyna? – ponaglił ich Gregory. –
Może ty, Lucy?
– W porządku – zgodziła się i przyłożyła lufę
do swojej skroni. W gardle poczuła gulę. Paraliżował ją strach. Chociaż już
dawno pogodziła się ze swoim losem, obawiała się tego, co może się
zdarzyć. Nawet ona nie wiedziała, komu trafi się pocisk. Wzięła głęboki oddech
i pociągnęła za spust. Głuche szczęknięcie poinformowało ją, że tym razem
wygrała ze śmiercią. Drżącą ręką oddała broń Petersonowi. – Teraz ty…
Jemu przyszło to o wiele sprawniej.
Nie zawahał się ani chwilę, ale i jemu nie trafiła się kula. Z pełnym
samozadowolenia uśmiechem, oddał pistolet w ręce Vincenta. Jego usta wykrzywiły
się w lekkim uśmiechu, gdy uniósł pistolet. Jednak skierował go w stronę
Gregory'ego, po czym wystrzelił. Tego nikt się nie spodziewał. Peterson patrzył
oniemiały na dawnego towarzysza broni, a potem spojrzał na plamę krwi,
wykwitającą na białej koszulce z jakimiś nadrukami.
–
Skąd… – wydukał. – Skąd wiedziałeś?
– Amy ładowała magazynek – wyjaśnił spokojnie
Vincent. – Powiedziała mi. To koniec, Gregory – dodał. – Dla nas obu.
– Nie! – rozpaczliwy krzyk Lucy wypełnił eter.
Przeczytałam i nadal jestem głodna tej opowieści. Zastanawia mnie to wszystko, więc będę oczekiwać każdego kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam