Ogłoszenia

Prace nad blogiem trwają. Proszę o cierpliwość.

Obserwatorzy

sobota, 3 lutego 2018

Prolog


            – To koniec – oznajmiła z grobową miną Lucy. W dłoni trzymała pistolet z jednym tylko nabojem. – To koniec, Gregory.
             – Nie strzelisz – powiedział prowokacyjnie, a szeroki uśmiech nawet na chwilę nie zniknął z jego twarzy. – Nie masz tyle odwagi, bo jeśli zabijesz mnie, jego też będziesz musiała – dodał, spoglądając wymownie na Vincenta.
             – Masz rację – przyznała beznamiętnie. Jej twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji. – Nie mam odwagi, dlatego sam to zrobisz.
             – Tak uważasz?
             – Tak, tak uważam – stwierdziła Lucy i też się uśmiechnęła. – Zagramy w rosyjską ruletkę i któreś z nas na pewno zginie. Nie ma znaczenia, które, bo po dokonaniu zemsty, nic mi już nie pozostanie.
             – Dlaczego miałbym zagrać? – zapytał Gregory, a w jego oczach błyszczała ciekawość. – Skąd masz tą pewność, Lucy? A może powinienem powiedzieć Ros... - nie dała mu dokończyć, mówiąc:
             – Bo lubisz niebezpieczne gry. Nie odmówisz sobie takiej atrakcji. Zwłaszcza jeśli jest szansa, że to ja zginę, a nie ty.
             – Zgoda. Zagrajmy. 
             – Doskonale.
             – Czyli gramy do końca magazynku?
             – Tak.
             – Lucy, chyba nie mówisz poważnie! – oburzył się Vincent, który nie mógł już dłużej bezczynnie obserwować. – Jeśli ty zagrasz, to ja też.
             – Nie, Vince… To sprawa między nami – odparła Lucy, uśmiechając się łagodnie. – Proszę, nie wtrącaj się.
             – Przecież mnie też to dotyczy do cholery!
             – Ale po co te krzyki, moi drodzy – roześmiał się Gregory, a z jego oczu zionęło czyste szaleństwo. – Gramy czy nie?
             – Gram – odpowiedziała Lucy.
             – Gramy – poprawił ją Vincent, nie dając za wygraną.
             – To kto zaczyna? – ponaglił ich Gregory. – Może ty, Lucy?
             – W porządku – zgodziła się i przyłożyła lufę do swojej skroni. W gardle poczuła gulę. Paraliżował ją strach. Chociaż już dawno pogodziła się ze swoim losem, obawiała się tego, co może się zdarzyć. Nawet ona nie wiedziała, komu trafi się pocisk. Wzięła głęboki oddech i pociągnęła za spust. Głuche szczęknięcie poinformowało ją, że tym razem wygrała ze śmiercią. Drżącą ręką oddała broń Petersonowi. – Teraz ty…
            Jemu przyszło to o wiele sprawniej. Nie zawahał się ani chwilę, ale i jemu nie trafiła się kula. Z pełnym samozadowolenia uśmiechem, oddał pistolet w ręce Vincenta. Jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, gdy uniósł pistolet. Jednak skierował go w stronę Gregory'ego, po czym wystrzelił. Tego nikt się nie spodziewał. Peterson patrzył oniemiały na dawnego towarzysza broni, a potem spojrzał na plamę krwi, wykwitającą na białej koszulce z jakimiś nadrukami.
            – Skąd… – wydukał. – Skąd wiedziałeś?
             – Amy ładowała magazynek – wyjaśnił spokojnie Vincent. – Powiedziała mi. To koniec, Gregory – dodał. – Dla nas obu.
             – Nie! – rozpaczliwy krzyk Lucy wypełnił eter.

1 komentarz:

  1. Przeczytałam i nadal jestem głodna tej opowieści. Zastanawia mnie to wszystko, więc będę oczekiwać każdego kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń