Ogłoszenia

Prace nad blogiem trwają. Proszę o cierpliwość.

Obserwatorzy

poniedziałek, 5 listopada 2018

Rozdział 9

            Trójka przyjaciół siedziała już w obskurnym barze o jakże wdzięcznej nazwie „Niebieski smok”. Jak zawsze zajmowali ten sam stolik. Stali bywalcy wiedzieli już, że tylko jedna grupa ludzi tam siada. Zresztą i będący ich znajomym, właściciel baru dbał o to, by dla nich stolik zawsze był wolny. Ten pod ścianą w głąb sali.
            — Vin jeszcze nie przyszedł? — krzyknął zza baru Alex Mulaniev.
            Amerykański Rosjanin o typowo słowiańskiej urodzie, okraszonej kilkoma starymi bliznami na twarzy. Wysoki i szczupły, ale zdecydowanie nie wątły. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że nie jest zbyt silny. Byłaby to jednak błędna ocena.
            — Ma dzisiaj przyjść z jakąś dziewczyną! — odkrzyknęła radośnie Amy. — Może dlatego się spóźnia.
            — Albo przeprowadza staruszkę przez przejście dla pieszych — burknął pod nosem Gregory. Nigdy nie potrafił zrozumieć altruistycznego stylu życia przyjaciela. Ciemne, krótkie włosy miał rozczapierzone, ułożone na żel. Jego granatowe oczy bacznie obserwowały otoczenie, a kpiący uśmiech od dłuższej chwili nie znikał z jego twarzy. Na sobie miał jedynie jeansy i czarną, niedbale założoną, koszulę. Na nadgarstku sportowy zegarek.
            — Nie bądź taki — poprosiła Amy, wpatrując się w niego. — Vince wyglądał na naprawdę zadowolonego. Zasłużył na odrobinę szczęścia. Zresztą i ty mógłbyś wreszcie się z kimś umówić.
            — Ja? Spotykam się z kimś prawie codziennie.
            — Mówię o faktycznej randce, a nie jednorazowych spotkaniach — oburzyła się Greese i zmarszczyła brwi. — To się nie liczy.
            — Nie potrzebuję tego. Wasza dwójka nadrabia szczęściem i randkami za połowę miasta — skwitował Gregory i upił spory łyk piwa.
            — Zazdrościsz.
            — Niby czego? — prychnął, unosząc brwi. — Nie wszyscy marzą o stworzeniu szczęśliwej rodzinki. Każdy ma swoją wizję szczęścia i tak to zostawmy.
            Amy westchnęła ciężko, ale zrezygnowała z dalszych nalegań. Dłoń Alana na jej ramieniu jedyne potwierdziła fakt, że tak będzie lepiej. Tymczasem Lucy i Vincent byli już niedaleko.
            — Widzisz tamten czerwony złoty budynek? To tam. Niebieski Smok.
            — Faktycznie. Choć wygląda raczej jak burdel niż bar.
            — To rosyjski lokal, więc jest dość specyficzny. Alex to mój dobry znajomy. Polubisz go.
            — Czerwona elewacja. Niebieski smok. Nie powinien być czerwony? — zastanowiła się Lucy, idąc obok Vincenta. — Zresztą i tak kojarzy mi się bardziej z Chińczykami.
            — No może… Możesz zapytać o to Alexa.
            — Podziękuję. To nie jest aż takie istotne.
            Garcia przyspieszył kroku i otworzył przed Lucy drzwi. Przepuścił ją przodem i podążył za nią w głąb baru. Podeszli od razu do lady, żeby zamówić alkohol.
            — Vin! — ucieszył się na jego widok blond barman. — Pozostali już się niecierpliwią.
            — Widziałem, że już są — przytaknął Vincent z uśmiechem. — Weźmiemy tylko nasze napoje. Właśnie — zwrócił się do swojej towarzyszki. — To jest Alex Mulaniev, o którym ci wspominałem. Alex, to jest Lucy Rain, moja znajoma.
            — Hej — powiedział mężczyzna, podając rękę na powitanie. Jednak cały czas bacznie jej się przyglądał. Świdrujące spojrzenie niebieskich oczu przyprawiało ją o dreszcze. Mimo tego odwzajemniła gest. — Jesteś prawie tak ładna, jak słyszałem.
            — Och? A co słyszałeś?
            — Nic nie słyszał — wtrącił się Vincent, patrząc na Alexa spod przymrużonych powiek. — Tylko się zgrywa. Zawsze tak robi.
            — Aha, zawsze — mruknęła Lucy i uśmiechnęła się. — Rozumiem. Cóż… Ciekawie wyglądający lokal.
            — Dziękuję, uznam to za komplement. Czego się napijecie?
            — Poproszę Margaritę — oznajmiła Lucy po chwili namysłu.
            — Dla mnie piwo. Ciemne.
            Rozejrzała się po lokalu. Ściany wewnątrz były w podobnym odcieniu czerwieni, co elewacja. Poza ogromnym smokiem na jednej ze ścian, nie było tu zbyt wiele ozdób. Bar również utrzymany był raczej w prostym stylu, choć regały znajdujące się za Alexem charakteryzował przepych w postaci licznych alkoholi.
            Ludzi też nie było dużo. To dobrze, bo Lucy nie przepadała za bardzo za tłumami. Lekki klimat speluny też jej nie przeszkadzał, dopóki obywało się bez krzyków i zamieszania spowodowanego przez pijaków.
            — Proszę bardzo — oznajmił Alex, podając napoje. — Pierwsza tura na mój koszt.
            — Dzięki — mruknął Vincent i zwrócił się do Lucy. — Chodźmy.
            Skinęła głową i również chwyciła swojego drinka.
            — Dziękuję — powiedziała, uśmiechając się słodko. — To miłe.
            — W końcu przyszłaś tu z Vincentem, Lucy.
            Jej imię wymówił jakoś dziwnie. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. I trochę zaczynało ją to martwić. Jednak gdy podeszła za Vincentem do stolika, gdzie siedziała już trójka obcych jej ludzi, szybko zapomniała o dziwnym uczuciu.
            — Cześć, poznajcie Lucy — przedstawił ją Vincent, a ona uśmiechnęła się tylko.
            — To jest Amy Greese — wyjaśnił, wskazując na czerwonowłosą kobietę. — Obok niej siedzi Alan White, a dalej Gregory Petersson.
            — Hej — przywitała się Lucy i usiadła naprzeciw Amy.
            Garcia zajął miejsce obok niej, naprzeciw Alana.
            — Fajnie, że przyszłaś — zagadnęła ją od razu Amy. — Słyszałam, że jesteś z LA.
            — Tak właściwie to z okolic, ale tak…
            — Jak ci się tutaj podoba?
            — Cóż… Na razie nie narzekam. Tylko nie znam tu nikogo — podkreśliła Lucy i popatrzyła na Garcie. — No poza Vincentem.
            — Teraz znasz jeszcze nas — zaśmiała się Amy. — Poza tym nie mogłaś trafić lepiej, poznając Vincenta. Jest taki kochany i troskliwy.
            — Tak, to prawda. Bardzo mi pomógł.
            — Co zamówiłaś? — zapytała z zaciekawieniem kobieta.
            — Margaritę. A ty?
            — Och świetny wybór. Ja wzięłam mojito.
            — Też bardzo lubię. Chociaż najbardziej wolę pić je, gdy jest ciepło.
            — To prawda. Mojito jest bardzo orzeźwiające.
            — Zaczęło się — powiedział z grobową miną Alan, za co oberwał kuksańca w bok. — Wybacz jej, Lucy. Amy jest straszną gadułą.
            — Pffffff…
            — Nie przeszkadza mi to — stwierdziła Lucy, wzruszywszy ramionami. — Właściwie to bardzo miłe. Cieszę się, że mogłam was poznać.
            — Ooooou, my też się cieszymy — rozczuliła się Amy.
            — Słyszałem, że szukasz pracy — wtrącił się Gregory. — Jeśli chcesz mogę popytać tu i ówdzie?
            — Byłabym bardzo wdzięczna.
            — Szukasz czegoś konkretnego?
            — Nie specjalnie. Nie skończyłam żadnych wybitnych szkół… Jedynie liceum. Mam trochę doświadczenia ze strzelnicy, ale żadnych certyfikatów…
            — A tak. Vin mówił, że się tam spotkaliście — zauważył Alan, wyraźnie zainteresowany. — Od jak dawna uczysz się strzelać?
            — Chodzę na strzelnicę od lat. Mój wuj pracował w strzelnicy niedaleko domu, więc spędzałam tam sporo czasu.
            — Rozumiem.
            — Jesteś jedynaczką? — zapytała natomiast Amy.
            — Tak.
            — Ja mam młodszą siostrę, Emily. Poszła teraz właśnie do pierwszej klasy liceum.
            — Och. Rozumiem.
            — Vincent, a ty co tak ucichłeś? — zapytała nagle Lucy.
            — Przepraszam, zamyśliłem się.
            — To się nie zamyślaj — mruknął z przekąsem Gregory. — Myślenie ci nie służy.
            — Długo się już wszyscy znacie? — Lucy przyglądała im się uważnie. Zdawali się być bardzo różni, a mimo to wyraźnie świetnie się dogadywali. — Wyglądacie na bardzo dobrych przyjaciół.
            — Jesteśmy nimi — przytaknął Vincent. — Z Gregiem znam się już od dobrych paru lat. Bardzo mi pomógł swego czasu. Właściwie to przez niego poznałem Amy i Alana.
            — Alana znam jeszcze z czasów gimnazjum — oznajmiła radośnie Amy. — On znał Grega prawie od dziecka, ja poznałam go dużo później.
            — Długo jesteście parą?
            — Zauważyłaś?
            — Od razu widać — zaśmiała się Lucy. — Znacie się od liceum, pewnie szybko zostaliście parą, co?
            — Szybko nie szybko — Amy wzruszyła ramionami. — Będzie już prawie 8 lat.
            — Wow… To… Długo.
            — Zaczęliśmy ze sobą chodzić jak byłam właśnie w pierwszej klasie. Teraz mam dwadzieścia cztery lata.
            — To jesteś ode mnie starsza — zauważyła Lucy. — Niedawno dopiero skończyłam dwadzieścia jeden lat.
            — Naprawdę? A wyglądasz tak młodo.
            — Jestem młoda. Ty z resztą też — roześmiała się Rain. — Dwadzieścia cztery lata to nie jest dużo.
            — Ale Amy ma rację. Nie dałbym ci nawet dwudziestu — przyznał Alan.
            — Naprawdę? — zdziwiła się Lucy. — Cóż… Uznam to za komplement.
            Potem rozmowa zeszła już na inny tor. A Lucy znowu poczuła dreszcze. Obejrzała się za siebie, w stronę baru, skąd wciąż uważnie przyglądał jej się Alex.
            — Wszystko w porządku? — zapytał ją cicho Vincent.
            — Tak. Wszystko ok…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz