Trójka przyjaciół siedziała już w obskurnym barze o jakże wdzięcznej nazwie
„Niebieski smok”. Jak zawsze zajmowali ten sam stolik. Stali bywalcy wiedzieli
już, że tylko jedna grupa ludzi tam siada. Zresztą i będący ich znajomym,
właściciel baru dbał o to, by dla nich stolik zawsze był wolny. Ten pod ścianą
w głąb sali.
— Vin jeszcze nie przyszedł? — krzyknął zza baru Alex Mulaniev.
Amerykański Rosjanin o typowo słowiańskiej urodzie, okraszonej kilkoma starymi
bliznami na twarzy. Wysoki i szczupły, ale zdecydowanie nie wątły. Na pierwszy
rzut oka mogło się wydawać, że nie jest zbyt silny. Byłaby to jednak błędna
ocena.
— Ma dzisiaj przyjść z jakąś dziewczyną! — odkrzyknęła radośnie Amy. — Może
dlatego się spóźnia.
— Albo przeprowadza staruszkę przez przejście dla pieszych — burknął pod nosem
Gregory. Nigdy nie potrafił zrozumieć altruistycznego stylu życia przyjaciela.
Ciemne, krótkie włosy miał rozczapierzone, ułożone na żel. Jego granatowe oczy
bacznie obserwowały otoczenie, a kpiący uśmiech od dłuższej chwili nie znikał z
jego twarzy. Na sobie miał jedynie jeansy i czarną, niedbale założoną, koszulę.
Na nadgarstku sportowy zegarek.
— Nie bądź taki — poprosiła Amy, wpatrując się w niego. — Vince wyglądał na
naprawdę zadowolonego. Zasłużył na odrobinę szczęścia. Zresztą i ty mógłbyś
wreszcie się z kimś umówić.
— Ja? Spotykam się z kimś prawie codziennie.
— Mówię o faktycznej randce, a nie jednorazowych spotkaniach — oburzyła się
Greese i zmarszczyła brwi. — To się nie liczy.
— Nie potrzebuję tego. Wasza dwójka nadrabia szczęściem i randkami za połowę
miasta — skwitował Gregory i upił spory łyk piwa.
— Zazdrościsz.
— Niby czego? — prychnął, unosząc brwi. — Nie wszyscy marzą o stworzeniu
szczęśliwej rodzinki. Każdy ma swoją wizję szczęścia i tak to zostawmy.
Amy westchnęła ciężko, ale zrezygnowała z dalszych nalegań. Dłoń Alana na jej
ramieniu jedyne potwierdziła fakt, że tak będzie lepiej. Tymczasem Lucy i
Vincent byli już niedaleko.
— Widzisz tamten czerwony złoty budynek? To tam. Niebieski Smok.
— Faktycznie. Choć wygląda raczej jak burdel niż bar.
— To rosyjski lokal, więc jest dość specyficzny. Alex to mój dobry znajomy.
Polubisz go.
— Czerwona elewacja. Niebieski smok. Nie powinien być czerwony? — zastanowiła
się Lucy, idąc obok Vincenta. — Zresztą i tak kojarzy mi się bardziej z
Chińczykami.
— No może… Możesz zapytać o to Alexa.
— Podziękuję. To nie jest aż takie istotne.
Garcia przyspieszył kroku i otworzył przed Lucy drzwi. Przepuścił ją przodem i
podążył za nią w głąb baru. Podeszli od razu do lady, żeby zamówić alkohol.
— Vin! — ucieszył się na jego widok blond barman. — Pozostali już się
niecierpliwią.
— Widziałem, że już są — przytaknął Vincent z uśmiechem. — Weźmiemy tylko nasze
napoje. Właśnie — zwrócił się do swojej towarzyszki. — To jest Alex Mulaniev, o
którym ci wspominałem. Alex, to jest Lucy Rain, moja znajoma.
— Hej — powiedział mężczyzna, podając rękę na powitanie. Jednak cały czas
bacznie jej się przyglądał. Świdrujące spojrzenie niebieskich oczu przyprawiało
ją o dreszcze. Mimo tego odwzajemniła gest. — Jesteś prawie tak ładna, jak
słyszałem.
— Och? A co słyszałeś?
— Nic nie słyszał — wtrącił się Vincent, patrząc na Alexa spod przymrużonych
powiek. — Tylko się zgrywa. Zawsze tak robi.
— Aha, zawsze — mruknęła Lucy i uśmiechnęła się. — Rozumiem. Cóż… Ciekawie
wyglądający lokal.
— Dziękuję, uznam to za komplement. Czego się napijecie?
— Poproszę Margaritę — oznajmiła Lucy po chwili namysłu.
— Dla mnie piwo. Ciemne.
Rozejrzała się po lokalu. Ściany wewnątrz były w podobnym odcieniu czerwieni,
co elewacja. Poza ogromnym smokiem na jednej ze ścian, nie było tu zbyt wiele
ozdób. Bar również utrzymany był raczej w prostym stylu, choć regały znajdujące
się za Alexem charakteryzował przepych w postaci licznych alkoholi.
Ludzi też nie było dużo. To dobrze, bo Lucy nie przepadała za bardzo za tłumami.
Lekki klimat speluny też jej nie przeszkadzał, dopóki obywało się bez krzyków i
zamieszania spowodowanego przez pijaków.
— Proszę bardzo — oznajmił Alex, podając napoje. — Pierwsza tura na mój koszt.
— Dzięki — mruknął Vincent i zwrócił się do Lucy. — Chodźmy.
Skinęła głową i również chwyciła swojego drinka.
— Dziękuję — powiedziała, uśmiechając się słodko. — To miłe.
— W końcu przyszłaś tu z Vincentem, Lucy.
Jej imię wymówił jakoś dziwnie. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie
tak. I trochę zaczynało ją to martwić. Jednak gdy podeszła za Vincentem do
stolika, gdzie siedziała już trójka obcych jej ludzi, szybko zapomniała o
dziwnym uczuciu.
— Cześć, poznajcie Lucy — przedstawił ją Vincent, a ona uśmiechnęła się tylko.
— To jest Amy Greese — wyjaśnił, wskazując na czerwonowłosą kobietę. — Obok
niej siedzi Alan White, a dalej Gregory Petersson.
— Hej — przywitała się Lucy i usiadła naprzeciw Amy.
Garcia zajął miejsce obok niej, naprzeciw Alana.
— Fajnie, że przyszłaś — zagadnęła ją od razu Amy. — Słyszałam, że jesteś z LA.
— Tak właściwie to z okolic, ale tak…
— Jak ci się tutaj podoba?
— Cóż… Na razie nie narzekam. Tylko nie znam tu nikogo — podkreśliła Lucy i
popatrzyła na Garcie. — No poza Vincentem.
— Teraz znasz jeszcze nas — zaśmiała się Amy. — Poza tym nie mogłaś trafić
lepiej, poznając Vincenta. Jest taki kochany i troskliwy.
— Tak, to prawda. Bardzo mi pomógł.
— Co zamówiłaś? — zapytała z zaciekawieniem kobieta.
— Margaritę. A ty?
— Och świetny wybór. Ja wzięłam mojito.
— Też bardzo lubię. Chociaż najbardziej wolę pić je, gdy jest ciepło.
— To prawda. Mojito jest bardzo orzeźwiające.
— Zaczęło się — powiedział z grobową miną Alan, za co oberwał kuksańca w bok. —
Wybacz jej, Lucy. Amy jest straszną gadułą.
— Pffffff…
— Nie przeszkadza mi to — stwierdziła Lucy, wzruszywszy ramionami. — Właściwie
to bardzo miłe. Cieszę się, że mogłam was poznać.
— Ooooou, my też się cieszymy — rozczuliła się Amy.
— Słyszałem, że szukasz pracy — wtrącił się Gregory. — Jeśli chcesz mogę
popytać tu i ówdzie?
— Byłabym bardzo wdzięczna.
— Szukasz czegoś konkretnego?
— Nie specjalnie. Nie skończyłam żadnych wybitnych szkół… Jedynie liceum. Mam
trochę doświadczenia ze strzelnicy, ale żadnych certyfikatów…
— A tak. Vin mówił, że się tam spotkaliście — zauważył Alan, wyraźnie
zainteresowany. — Od jak dawna uczysz się strzelać?
— Chodzę na strzelnicę od lat. Mój wuj pracował w strzelnicy niedaleko domu,
więc spędzałam tam sporo czasu.
— Rozumiem.
— Jesteś jedynaczką? — zapytała natomiast Amy.
— Tak.
— Ja mam młodszą siostrę, Emily. Poszła teraz właśnie do pierwszej klasy
liceum.
— Och. Rozumiem.
— Vincent, a ty co tak ucichłeś? — zapytała nagle Lucy.
— Przepraszam, zamyśliłem się.
— To się nie zamyślaj — mruknął z przekąsem Gregory. — Myślenie ci nie służy.
— Długo się już wszyscy znacie? — Lucy przyglądała im się uważnie. Zdawali się
być bardzo różni, a mimo to wyraźnie świetnie się dogadywali. — Wyglądacie na
bardzo dobrych przyjaciół.
— Jesteśmy nimi — przytaknął Vincent. — Z Gregiem znam się już od dobrych paru
lat. Bardzo mi pomógł swego czasu. Właściwie to przez niego poznałem Amy i
Alana.
— Alana znam jeszcze z czasów gimnazjum — oznajmiła radośnie Amy. — On znał
Grega prawie od dziecka, ja poznałam go dużo później.
— Długo jesteście parą?
— Zauważyłaś?
— Od razu widać — zaśmiała się Lucy. — Znacie się od liceum, pewnie szybko
zostaliście parą, co?
— Szybko nie szybko — Amy wzruszyła ramionami. — Będzie już prawie 8 lat.
— Wow… To… Długo.
— Zaczęliśmy ze sobą chodzić jak byłam właśnie w pierwszej klasie. Teraz mam dwadzieścia
cztery lata.
— To jesteś ode mnie starsza — zauważyła Lucy. — Niedawno dopiero skończyłam
dwadzieścia jeden lat.
— Naprawdę? A wyglądasz tak młodo.
— Jestem młoda. Ty z resztą też — roześmiała się Rain. — Dwadzieścia cztery
lata to nie jest dużo.
— Ale Amy ma rację. Nie dałbym ci nawet dwudziestu — przyznał Alan.
— Naprawdę? — zdziwiła się Lucy. — Cóż… Uznam to za komplement.
Potem rozmowa zeszła już na inny tor. A Lucy znowu poczuła dreszcze. Obejrzała
się za siebie, w stronę baru, skąd wciąż uważnie przyglądał jej się Alex.
— Wszystko w porządku? — zapytał ją cicho Vincent.
— Tak. Wszystko ok…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz